poniedziałek, 15 lipca 2013

1:0 dla Szymka

To był gorący tydzień.
 
Pomimo tego, że nie raz za oknem padało a pogoda była tak nieprzewidywalna, że bez parasola na dwór nie było co się ruszać byliśmy w naszym "małym piekiełku".
 
Szymek zaliczył w piątek wieczorem odwiedziny u pediatry. 
Wysoka gorączka trawiła ciałko mojego synka prawie cały dzień. Jeszcze do tej pory wychodząc z domu mam przed oczami uśmiechniętego bobasa a nie spoconego i płaczliwego małego człowieczka.
Pediatra orzekła, że Szymek złapał
 wirusowe zapalenie gardła.
 
 
źródło

 Faktycznie wstając z rana synek pokasływał, miał lekki katarek ale wszystko zrzucałam na idącą prawą dolną dwójkę.
Jego brak apetytu czy rozdrażnienie też nie były mi obce. 
Ale wychodząc z domu na cały dzień nie byłam w stanie wyłapać symptomów świadczących o nadchodzącej chorobie. 
W piątek ok 17 mąż zadzwonił, że jedzie z dzieckiem do lekarza. 
Gorączka na tyle była silna, że Ibum nie pomagał a temperatura była bliska 40.C.
W porę zareagował. 
 
Pani doktor dyżurująca sprawy nie ułatwiła.
 Nastraszyła męża,że słyszy jakieś szumy na serduszku a synek z powodu kontaktu z brudem ma krostki na języku.
Mąż dzięki Bogu i obecności Szwagierki opanował się bo Pani doktor nie była za uprzejma a tym bardziej miła i delikatna dla chorego dziecka.
 
 
Wróciwszy do domu zastałam rozpalonego, mokrego od potu synka. 
Przez sen  pojękiwał.
 Miałam i mam do tej pory wyrzuty sumienia, że mnie przy nim nie było. 
 
Noc synek przespał ze mną w łóżku a mąż został wygnany do innego pokoju.
 Synek całą noc pojękiwał, był rozpalony, marudny.
W niczym nie przypominał tego uśmiechniętego, wesołego, psotnego chłopca.
Nic a nic.
 
Niestety opieką nad synkiem zajęła się teściowa ja niestety nie mogłam.
 Jestem jej tak ogromnie wdzięczna za te pokłady czułości, które ofiarowywuje mojemu dziecku codziennie. 
Za to, że jest pomimo tego, że czasami przez jej słowa robi mi się przykro i nieswojo.
 
Jestem jej wdzięczna za to, że nosiła i tuliła Szymka aby było mu raźniej.
 Bawiła się z nim i rozweselała kiedy on nie miał ochoty kompletnie na nic.
 
Niedzielę spędziliśmy razem, miałam wolną i teraz wiem jak dał popalić babci. 
Szymon niczym nie był zainteresowany.
 Rozdrażniony. 
Każdy sprzeciw wywoływał ataki płaczu i histerii. 
Wszystko musiało być po jego myśli.
 Był rozdrażniony, pobudzony i taki czasami nieobecny. 
 
Ale przeszło, dzisiaj po kontroli u pediatry mam pewność,że infekcja poszła precz. Zresztą widać to po zachowaniu Szymona.
Wszędzie go pełno.
Gada jak najęty.
Apetyt mu wrócił i chęć zabawy, zwiedzania.
Uśmiecha się i bawi porzuconymi na czas choroby zabawkami.
Powrócił do żywych.
 
Ale jeszcze jedna rzecz mnie niepokoi a mianowicie wysypka na rączkach i nóżkach.
 Takie drobne małe białe krosteczki.
 Na udach są bardziej widoczne, jakby za czerwienione, jakby po ukuci igły. 
Podejrzewam alergię- tylko na co?
Nowy proszek do prania?
Jogurty mleczne?
Banany?
 
Mam wroga z którym muszę podjąć walkę. 
Pan doktor niestety nie widzi nic poważnego w wysypce a moje obawy są "przedwczesne" i odsyła do dermatologa.
 Ale od razu uprzedza o kolejkach.
Obstawiałam bardziej, że odeśle mnie do alergologa ale dermatolog?
Chociaż to on jest lekarzem a nie ja.
 
Wiem jedno poczekam ok 2 tygodnie jak wróci z urlopu lekarz prowadząca synka i wtedy podejmę kroki a na razie wracamy do Loweli i produktów podstawowych.
 
 
Niedługo Szymek skączy roczek i czeka nas impreza urodzinowa a ja totalnie nie mam na nią pomysłu a tym bardziej chęci.
Szykuje się zatem niezła orka.
 
 
 
 
 

2 komentarze :

  1. współczuję, my ostatnio na adenowirusa wylądowaliśmy 3 dni na zakaźnym...zyczę zdrowia malemu Szymusiowi, a tobie kochana wytrwałosci...

    OdpowiedzUsuń