środa, 8 października 2014

WITAJ DAWNO NIE WIDZIANY PRZYJACIELU

Jak już wcześniej pisałam obecna ciąża rożni się od poprzedniej. W ciąży z Szymkiem byłam wulkanem energii, roznosiła mnie siła i wiara, że mogę góry przenosić. Korzystałam z faktu, że termin porodu wypadał na przełomie lipca i korzystałam ile mogłam z pięknej pogody. Bezkarnie i bez ograniczeń wystawiałam twarz do słońca. Raz złapałam zapalenie gardła, które niestety trzeba było zaleczyć antybiotykami ale byłam pod bardzo dobrą opieką więc nie miałam co zastanawiać się nad zasadnością zastosowania leków. Zresztą należę chyba do nielicznej grupy ludzi dla której tabletka, syrop czy maść to wróg i zło konieczne. Wystrzegałam i wystrzegam się nadal leczenia na własną rękę. Ufam specjalistom chociaż zdrowy rozsądek też posiadam. Jak również telewizor i radio.





Jeszcze nie tak dawno miałam w domu dwulatka z objawami przeziębienia czytaj katarem i bolącym gardłem. Noce były ciężkie za sprawą pobudek i spacerów Szymka po całym pokoju. Nasz plan dnia posypał się w ciągu jednej nocy i ciężko było znaleźć jakiś złoty środek. Byłam wyczerpana, zła na męża, że zostawia mnie samą z rozkapryszonym dzieckiem. Złościłam się na niego za te zarwane noce i brak zrozumienia. On wychodził do pracy a ja musiałam jakoś funkcjonować, ba dać z siebie więcej aby ten nasz mały człowieczek mógł wyszaleć się w domu. Musiałam być ciągle przy nim, z nim. Razem do toalety, razem przy kuchence, razem przy lodówce. Proste czynności stawały się mega wyzwaniem. A fakt, że przy moim boku był wkurzony, zmęczony, niewyspany, zirytowany mały człowiek nie ułatwiało mi życia. Pisałam o fatalnych nocach, o częstych pobudkach, o braku apetytu i próbach karmienia, odgadnięcia na co ma Ochotę nasze słoneczko. To było męczące przeżycie. 

Dziękowałam w duchu Bogu za to, że nasze dziecko rzadko choruje. Może w życiu swoim miał ze trzy infekcje po ważniejsze. Ale jak tu walczyć z katarem kiedy Marimer  oraz  aspirator do  nosa wrogiem nr 1. Ile ja się osłuchałam krzyków, pisków i protestów. Ile razy musiałam odciągnąć zawartość Szymkowego noska tyle razy zalewał mnie pot. Musiałam uważać na ręce, które uderzały w powietrze, na nogi, które kopały. Nie pomagały prośby, groźby ani tłumaczenie, że nie wolno. Jak grochem o ścianę.
 Ostatnio zresztą wszystko jest na NEEEE!!!!!!!!

Walczymy rano aby się ubrać, przebrać, zmienić pieluchę, umyć ręce. Jedynie nie protestuje kiedy trzeba wyjść na dwór. Sam zakłada czapkę, szuka kurtki próbując przy tym  nie upuścić bucików. Zresztą ostatnimi czasy stał się bardzo samodzielny. Chce rządzić i przyznam się, że udaje mu się to idealnie. 

I kiedy już zaczęło wszystko wracać do normy, dopadło mnie jakieś choróbsko. Powiem Wam, że cieszyłam się w duchu, że nie zachorowałam razem z malcem. Dziękowałam w sekrecie lekarzowi, który kazał mi brać leki odpornościowe. Prawie tydzień minął od kiedy nasze dziecko doszło do siebie a ja cieszyłam się piękną złotą jesienią. Teraz siedzę przed laptopem z chusteczką w dłoni, apaszką pod szyją i zastanawiam się jak mogę się wykurować. Nos zaczyna boleć a już nie wspomnę o głowie i kręgosłupie. Dodatkowo czuje taki dziwny ucisk w miejscu po cięciu. W nocy się wiercę i zmieniam pozycje, chociaż nadal śpię na lewym boku- dodam moim ulubionym. Daje sobie czas do jutra, jeśli katar i ból gardła nie ustąpią czeka mnie wizyta u pediatry. Nie chce nic brać na swoją rękę a im bardziej zaczynam szukać wskazówek tym bardziej zaczynam panikować. 

Wszędzie piszą, że niby w 21 tygodniu wytwarza się układ odpornościowy u maluszka, że powinnam dbać o siebie. A ja co? Kaszlę, kicham i mam zatkany nos. Co w takim stanie mogę dać malcowi? Pocieszam się faktem, że za tydzień czeka mnie wizyta u ginekologa iw razie czego on zadecyduje o dalszych krokach. Ufam mu.

Pocieszająca jest jedna rzecz a mianowicie- nie mam aż takiego zatkanego nochala aby nie czuć zapachu domowego rosołku. Nie ma nic lepszego i zdrowszego. Poza tym mój Szymek uwielbia rosół, no ewentualnie zupę pomidorową:-) z dużą ilością makaronu!!




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz