sobota, 20 kwietnia 2013

angielski spokój

Dziś już SOBOTA
zwykły dzień, kolejny dzień z Szymkiem i jego humorami.
Nie wiem czy to wina wyżynających się jedynek czy może kolejny skok rozwojowy i posiadnięcie kolejnych zdolności przez mojego jedynaka ale ostatnie dni nie należą do spokojnych.
Jeszcze jakbym wysypiała się i miała chociaż jedną noc bez bólu w plecach byłoby wspaniale.

Synek przesypia całe noce, czasami zdarza mu się wybudzić ok trzeciej nad ranem ale nie trwa to długo i po ugaszeniu pragnienia, przytulenia się do któregoś z nas 
zasypia.
Pochrapuje.


On śpi, mąż śpi a ja próbuje znaleźć sobie miejsce na tym naszym poligonie łóżkowym. 
Na plecach spać nie potrafię na brzuchu tym bardziej, 
usypiam na prawym boku przytulona do ściany.
Standard.
Ale ostatnimi czasami coraz to gorzej mi wytrzymać na którym kolwiek boku.
Boli i koniec.
Podejrzewam nerki ale lekarzem nie jestem i szczegółowe badania trzeba zrobić.
Ponieważ na Panu lekarzu GOOGLE jakoś polegać nie chcę i nie mogę.

Ale jak to zresztą w moim przypadku bywa 
ja nie o tym chciałam pisać.

Jak Wam wiadomo w czwartek udało mi się 
ZDAĆ PRAWO JAZDY
z czego tak do końca sobie jeszcze nie zdaję sprawy.

Wariatka ze mnie i to cholerna,
 ponieważ moja radość gdzieś umknęła i uciekła jak z niedopompowanej piłki.
Rodzina zamiast się cieszyć moim sukcesem nawet nie podnosi tego tematu w rozmowach.
Nie pytali się jak było, 
czy stresa miałam,
 kto mnie egzaminował i jak się ogólnie czuję.

 Tak jakby tematu nie było. 

A przecież każda moja porażka była rozkładana na elementy pierwsze.
 Złorzeczono i grożono pięścią jak opisywałam jak przebiegał egzamin i za co mnie oblano.
Teraz tylko pytają, za którym razem mi się udało.
A przecież to już nie ważne, już za mną. 
Ja nie liczę razy, wyjazdów i kasy z portfela, która mi nie uciekała tylko wypływała co miesiąc.
Już to za mną, ale dziwi mnie postawa
 "MOJEJ RODZINY"
kolejny temat tabu

Moi rodzice znając ich obdzwonili wszystkich krewnych,
 siostra zanim się do niej dodzwoniłam już wiedziała a życzenia i gratulacje płynęły cały dzień.

Mąż też jakby nie do końca się cieszy.

Nie uściskał, nie ucałował, nie cieszył się ze mną.
Spodziewałam się byle jakiego bukietu, 
lampki wina czy chociażby snucia planów co będzie kiedy ja zasiądę za kółkiem i sterami naszego pojazdu.

CZUJĘ WIELKI NIEDOSYT I LEKKI NIESMAK

Niby się wszyscy cieszą, 
radują a tak do końca chyba we mnie nie wierzyli. 
Lepiej było wcześniej, jak był powód do żartów i kpin.
 Każdy był mądry i próbował mi wmawiać,że bez łapówki się nie obędzie ale jak ja mam kogoś obdarzyć kopertą kiedy wszędzie monitoring, 
każdy boi się o pracę, dodajmy państwową pracę i dla byle kilku stówek nie będzie narażał swojej pracy.
 Część rodziny tak do końca jeszcze nie zorientowała się,że czasy kiedy się  
dało 
coś komuś w prezenciku dawno minęły a takie gadanie nic nie pomagało tylko mnie coraz to bardziej irytowało,
 bo przecież JA mam na kogo wydawać pensję swoją,a wariata z siebie robić nie zamierzałam i nie zamierzam.

Może fakt taki,
że już nikomu się spowiadać nie będę z tego gdzie jadę i o której będę powoduje,
że nie będą w stanie zbytnio ingerować w moje sprawy,
życie osobiste.
W końcu odwiedzę dawno nie widziane koleżanki, 
wybiorę się na spontaniczne, nieplanowane zakupy czy 
pojadę przed siebie.
 Może to ich przeraża bo do tej pory byłam po części od nich zależna i im to odpowiadało. Czasami szlak mnie trafiał jak musiałam przekładać wyjazd, 
zakupy czy wizytę u rodziców "bo się nie da" bo mąż nie swój a teść nieosiągalny.

Teraz już nie będę musiała się prosić o to aby mnie ktoś przywiózł z pracy, 
czy wyjechał po mnie bo się spóźniłam na busa czy najzwyczajniej w świecie mam potrzebę.

Nie spodziewałam się wybuchu euforii- 
ale spodziewałam się normalnych gratulacji a nie informacji,że beż opitych prawo jazdów daleko nie zajadę.
ZABOLAŁO
FAKT
Wódkę postawiłam, 
ale zastanawiam się czy faktycznie będzie tak jak marzyłam. 
Wygrałam sama dla siebie, 
pokonałam strach i lęk. 
Udało mi się zrobić coś dla siebie. 
Pomyśleć o sobie i swoich pragnieniach bo już od jakiegoś czasu nie realizuję się, spełniam tak jakbym chciała i nie chodzi mi tu broń Boże o Macierzyństwo tylko o realizację swoich marzeń. 
A przecież mam ich tak wiele. 
I teraz tak sobie myślę nieraz leżąc przy mężu na ile on zrezygnował z siebie a na ile ja. 
Czy było było warto zmieniać się aż tak
 bo przecież wkładając mi obrączkę na palec znał mnie jak nikt inny.

Zaczynam być czasami rozgoryczona a nie powinnam. 
Mam to co chciałam i patrzę teraz na swój największy sukces 
na Szymona.

Czas się z nim pobawić .
Czas go wziąć w matczyne ramiona i opowiedzieć jak to będziemy za jakiś czas pruć po tych naszych dziurawych drogach.
Na niego przelać to falę radości i z nim się cieszyć 
bo to i dla niego też zrobiłam.
To w jego zdjęcie w telefonie wpatrywałam się czekając na wyznaczoną godzinę egzaminu. Wyciszając się i uspokajając.

TO DLA CIEBIE SYNKU 
ABY NAM BYŁO LEPIEJ
LEPIEJ NASZE TRÓJCE:-)

1 komentarz :