czwartek, 10 stycznia 2013

Jak w grze

Coś się zmieniło
nie wiem czy na gorsze ale jest inaczej
jakoś nie mogę sobie jeszcze wszystkiego w jakiś sensowny sposób uporządkować, zmiany za zmianami, praktycznie nie mogę powiedzieć, że stoję w miejscu.

Na początku ciąża, zaskoczenie, niedowierzanie, próby poukładania swojego świata na nowo.
 Pojawienie się na świecie synka i kolejna rewolucja.
Powoli mamy swój rytm dnia, dzień zaczyna być przewidywalny, mogę sobie jako tako zaplanować dzień, prace w domu.
Do czasu w lutym kolejny przewrót. 
Cieszę się z tego, że zrobię coś dla siebie. Nie pójdę przecież do pracy w wyciągniętej, pobrudzonej bluzie, spodniach dresowych i włosach związanych niedbale w kucyk, kitkę jak kto woli. Będę musiała w końcu poświęcić trochę czasu na siebie, na to aby nie odstraszyć ludzi, ponownie wzbudzić sympatie u stałych klientów, znajomych.
Tak dawno nie byłam w śród ludzi. 
Znacie to?

 
Szybkie zakupy z listą sporządzoną praktycznie tydzień wcześniej i sukcesywnie uzupełnianą. Ogromnym stresem zapełniany wózek sklepowy,szybkie spojrzenia, najwyższa koncentracja, aby zdążyć zanim się obudzi, otworzy oczka, tylko, żeby nie płakał. Tylko o tym się myśli, aby nie uspokajać rozhisteryzowanego brzdąca, niemowlaka na środku alejki, przeważnie przy ladzie z nabiałem, mięsem czy wędlinami.
 Praktycznie zawsze lista jest skracana, po łepkach aby szybciej i co z tego, że promocja, że mogę trochę zaszaleć, pozwolić sobie na zakup jakiegoś dodatku kiedy napotyka się wzrok męża, który upomina, ponagla.
ON JUŻ CZEKA

Od początku moje Szczęście nie lubiło zakupów, bez listy nie wchodził. Nienawidzi tego macania, szperania. Drażnią go ludzie, którzy zamiast kupić i wyjść stoją z wózkami na środku alejki i rozmawiają. Nie ważne, że małoletnia pociecha wrzeszczy, piszczy, drażni swoim wysokim tonem głosu. Im nie przeszkadza więc czemu miałoby nam?
Ja nie lubię się wdawać w dyskusje, trochę celowo unikam znajomych twarzy. Balansuje teraz w czasoprzestrzeni naginając ją maksymalnie jak tylko się da. 
A czasami się nie da. 

Dziecko zmienia, pokazuje nowe stopnie trudności, które musimy pokonać -
 jak w grze-
pamiętacie sławną grę Mario?

PIERWSZY POZIOM:
Czuję się jej uczestnikiem, rano nakarmione dziecię, ubrane, szczęśliwe, uśpione, wycałowane przez sen, poziom- przeważnie zaliczony.

DRUGI POZIOM
to maksymalne wykorzystanie czasu w ciągu dnia,kilku zaledwie godzin - na ogarnięcie mieszkania, zrobienie obiadu, zajrzenie do Waszego świata - i tu następuje "skucha".
Coś wypadnie, zmieni się plan i wszystko idzie w łep.
Czasami ten etap mam wrażenie, że powtarzany jest do znudzenia-
ale nikt podobno nie wymaga ode mnie perfekcyjności-
ALE CZY NA PEWNO?

TRZECI POZIOM
- przebudzenie maluszka, nakarmienie, spacer- jeśli się da i pozwoli pogoda, a ta czasami doprowadza mnie do szału i bez kawy nie ma co mówić o funkcjonowaniu.
Staram się jak mogę pokazywać synkowi coś nowego, zachęcać go do kolejnych umiejętności.
Dzisiaj na przykład przy mojej pomocy opanowuje przekręcenie się na bok, jeszcze troszkę a wyląduje sam na brzuszku.


CZWARTY ETAP
 - to nadrobienie tego czego nie udało mi się zrobić z rana.
Ale pokonanie tego poziomu wymaga ode mnie szybkości- drzemka Szymka jest dość krótka.
A pociecha moja zaczyna coraz głośniej manifestować, że nie lubi być sama. Sami już wtedy nie jesteśmy, wkracza tata- zmęczony, zmarznięty, czasami zły pomaga a czasami mam wrażenie, że mam dwójkę dzieci. Podaj, przynieś, brak zrozumienia daje mi popalić, motywacja siada.
Ale nie jest to częsta przypadłość.
Coraz częściej zaczyna angażować się w opiekę nad maluszkiem. Może dla tego, że Szymon coraz bardziej rozumniejszy, nie jest już taki kruchutki. Potrafi śmiać się kiedy jest łaskotany, noszony jak prawdziwy król i ma takie "poważne spojrzenie"- o ile dziecko w tym wieku może takie mieć. Ale patrzy się na męża, patrzy, noskiem lekko poruszy i uśmiech, jeszcze bezzębny ale powalający na kolana.
Tata jest wtedy w sidłach małego, bawi się, śmieje, zaczepia, interesuje. A ja patrzę na nich i serce mi się raduje- wiem, że da radę jak mnie nie będzie w domu. Kamień z serca.

PIĄTY ETAP
- najtrudniejszy. Najwięcej pułapek, nigdy nie wiadomo tak do końca czy odniesie się zamierzony cel- wiadomo jedno, że mały nasz dyktator kiedyś ulegnie i zaśnie ale nie wiadomo jak długo będzie jeszcze nas "torturował";-*
Siły są wtedy połączone, w pojedynkę wszystko wydawało mi się żmudne, trudne.
Ale dawałam radę, czułam się zmęczona ale zadowolona.
Mój mąż przyjął za swój cel umycie małego despoty, ja szybkie naszykowanie go do snu.  M. używając tajemniczych mocy zabawia, a raczej doprowadza maleństwo do braku sił- bo ile można kopać i machać radośnie nóżkami i wtedy wkraczam ja. Syn po tych harcach wygłodzony, walczy o jak najszybsze zaspokojenie apetytu, głodu.
Walka jest nierówna, pełna krzykow, narzekań z obu stron ale wygrywam, synek zasypia. Odkładam go do łóżeczka.
 SUKCES

Ale nie cieszymy się nim za długo, nieraz zdarzało mi się lecieć w samym szlafroku, ręczniku przez całe mieszkanie bo synek przypomniał sobie o czymś, być może o braku buziaka na dobranoc i używając dodatkowej siły stawia na nogi całe mieszkanie.
Walczymy wspólnie, ramię w ramie aby zakończyć lament pociechy, tulimy, nosimy, śpiewamy, nucimy i kiedy już maleństwo ulega i kolejny poziom w końcu zaliczony 
 padamy 
jak mrówki na poduszki. Szybki cmok w policzek, szybkie "kocham" przez sen i odpływamy. 
Ten etap jeszcze jest niedopracowany, brakuje mi bliskości sprzed ciąży. Teraz za bardzo chcemy wypocząć, naładować baterie niż rozmawiać, szeptać, ........
Spełnić się w nowej roli. Poznać odcienie macierzyństwa i ojcostwa. Nacieszyć się każdą chwilą.

Kolejny dzień, etap trzeci rozpoczęty. Miałam niecałą godz. dla siebie. Było do przewidzenia. Idę znów poświęcić się całkowicie maleństwu. Obiad niedopracowany, mieszkanie jako tako ale wiem, że nie warto bzdurami głowy sobie zawracać. Teraz nasza, moja chwila bycia mamą.

Idę, już idę..............

ponagla mnie:-)
JESTEM

2 komentarze :

  1. proszę nie rób teg więcej i nie zabieraj męża i syna na zakupy swoje!!!!!pomyśl chwilę tylko o sobie!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Lepiej tego nie mogłaś ująć w słowach;)
    Mam to, znam to!
    Poza tym fajnie się Ciebie czyta i ja też dawno nie byłam wśród ludzi;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń