Maleństwo znowu marudzi, wczorajsza noc była ciężka zarówno dla nas jak i dla naszej pociechy. Jeść nie chce, budzi się z płaczem i to ciągłe pojękiwanie co doprowadza mamusię na skraj obłędu. Podziwiamy tatusia, który wczoraj bujał synka w foteliku na śpiocha i to w dosłownym znaczeniu. Oczy przymrużone, ciche ciiiii wypowiadane z nutą prośby i pytania zostające bez odpowiedzi kiedy ty mały zaśniesz w końcu, kiedy ulegniesz?
Na spacerze dziś Szymon sprawdzał wytrzymałość mamusinej cierpliwości i nawet nie myślał zasnąć na moment. Jeśli zmrużył oczka to na krótko, na niecałą godz. i płacz, jęki, głowa boli a ręce już bolą od noszenia naszego królewicza. NIKT NIE MÓWIŁ, ŻE MACIERZYŃSTWO TO SAME PRZYJEMNOŚCI.
Zastanawiałam się dzisiaj jak ma się nasze imię synka do jego temperamentu, które nam się objawia z każdym dniem. Imię dla synka wybrał tata chociaż na początku proponował imię Hubert. Imię mi się też osobiście podobało, tzn.podobało do momentu jak usłyszałam jak na chłopca ktoś wołał Hiu, Hubercik na dorosłego faceta. Odpadło.
Jak rodzice naciskali o to jak nazwiemy synka ja mówiłam grzecznie i z powagą: Wyszomir, tak na przekór wszystkim.
Później był Kacper ale jak na porodówce same Kacperki się rodziły zmieniłam zdanie bo tak naprawdę chciałam mieć Olusia.
Tata oponował, przekonywał o zasadności swojego wyboru a mamusia po wielu "gorących" rozmowach uległa. Dumny M. pojechał do USC i z dumą wyręczył mi akt urodzenia.
Trudno mi się było przyzwyczaić bo w szpitalu Oluś do małego mówiłam a tu taka niespodzianka.
Z czasem imię mi się spodobało i z przyjemnością je wymawiam.
Rodzice też się szybko przestawili.
Tylko nie wiem co mały powie jak się dowie, że Aleksandrem niedoszłym miał zostać.